Fear of a Blank Planet
What Happens Now?
Sound Of Muzak
Waiting
Anesthetize
Open Car
Dark Matter
Blackest Eyes
Cheating The Polygraph
A Smart Kid
Way Out of Here
Sleep Together
bisy:
The Sky Moves Sideways (Phase One)
Trains
generalnie było wspaniale. Setlista znakomita, zaskakująca. Niesamowity klimat i fantastyczna atmosfera oraz bezbłędne wykonanie i świetna realizacja koncertu. Spora część utworów miała nieco inną aranżację i ciekawie pokombinowana była . Do tego poznało się jeszcze kilka wspaniałych osób
_________________ In the dream dusk
We walked beside the lake
We watched the sky move sideways
And heard the evening break
W Poznaniu wylądowaliśmy w okolicach 16, Gabs jako rodowita wielkopolanka i lokalna patriotka, nie miała pojęcia jak wygląda dworzec główny więc obowiązek wybadania sprawy spadł na moje barki Po zlądowaniu na dworcu komórki poszły w ruch i okazało się że Ed i JaVirr są... w kiblu na mieście! Ale w końcu zlokalizowaliśmy siebie nawzajem, sweter poznał sweter. I było wiele radości. Przed udaniem się pod Arene postanowiliśmy wszamać to i owo i skierowaliśmy nasze kroki do baru mlecznego gdzie uraczyliśmy się ryżem z warzywami. W trakcie jedzenia poruszono tematy m.in. jaką konsystencje powinien mieć ryż, pochodzenia JaVirra i wynikających z jego korzeni problemów z polskimi torami Ed zaczął naciskać byśmy poszli wreszcie pod Arenę bo koncert zaczyna się JUŻ ZA TRZY GODZINY, skoro czas nas tak gonił postanowiliśmy więcej go nie tracić. Mała wizyta połączona z pokłonem przed pomnikiem Wilsona i już stalismy pod bramami Areny. W czasie gdy ja z Edem poszukiwaliśmy kolejnych sposobów na wdarcie się do Areny pojawiła się m.in. opcja uwiedzenia klamki (która pozostała jednak obojętna na nasze zaloty), Gabs narzekała na to jak jej zimno i dawała upust niezadowoleniu z powodu nieposiadania batonika Jęczała tak głośno, że w końcu ktoś obcy sprezentował jej Liona Gabs podziękowała ładnie i po kilku kęsach... upuściła batonika na ziemię
Pod Areną zebrał się niemały tłumek ludzi, od 13 letnich gotyckich cór szatana po małżeństwa które z nostalgią wspominają swoje 40 urodziny, a nawet kilka panienek do których nazwa "krejzi" pasuje jak ulał. Po ponad dwóch godzinach stania pod samiuśkimi drzwiami ochroniarze kazali nam się cofnąć za barierki, wywiesili regulamin koncertu i zaczęli przeszukiwać ludzi na okoliczność posiadania przedmiotów niebezpiecznych. Zaliczono do nich i dwa jabłuszka Eda, wiadomo przecież powszechnie, że jabłko (oraz inne owoce) są diabelnie niebezpieczne w niepowołanych rękach. Tak czy inak pozbawieni wszystkich narzędzi dywersji znaleźliśmy się w Arenie, gdzie panie szatniarki oraz ja mieliśmy małą scysję odnośnie ich kompetencji i ogólnej orientacji POtem zawędrowaliśmy pod scenę gdzie Ed odkrył swoje nowe hobby polegające na umieszczaniu na plecach kolesia z przodu różnych śmieci Koncert rozpoczął się punktualnie o 20...
/Anathema/
No cóż, muszę przyznać że spodziewałem się nudnego wyjęczanego show przy którym będę przysypiał a tymczasem Angole dali krótki ale mocny i żywiołowy show, który spodobał się nawet ludziom nie obeznanym z ich twórczością (czyt. Gabs i ja). Na scenie są bardzo naturalni i żywiołowi a wokalista, jego ubiór i zachowanie kojarzy się trochę z manierą Jima Morrisona. Dali chłopaki dobry 45 minutowy występ, widać było że mają sporo fanów w Polsce więc i zespół i fani byli kontent. Więcej o ich występie nie powiem bo o muzyce zespołu nie wiem nic ale braki nadrobię
/Porcupine Tree/
Gwiazda wieczoru pojawiła się na deskach kilka minut po 21. Gitara zaczęła grać motyw z "Fear Of A Blank Planet" i zaczęli! W tle telebim pokazywał klip do utworu a Steve, John, Colin, Rick i Gavin dali coś co można ocenić tylko jako koncert idealny!!Chłopaki byli mocno wyluzowani pod koniec koncertu nawet Wilson się do nas szczerzył i rzucał dowcipami, widac ze dobrze się czują w Polsce. Po FotBP zagrali "What Happens Now" z nowej Epki i rozpoczęła się podróż w przeszłość - The Sound Of Muzak z In Absentii i "Waiting" z Signify. Brzmienie koncertu było doskonałe, wszystkich razem i każdego z osobna słychać było bardzo dobrze co jest ważne w przypadku muzyki tak wielowarstwowej jak ta grana przez Porcupine Tree. Utwory miały też często trochę inną aranżację co mile urozmaicało koncert. Z najnowszej płyty usłyszeliśmy jeszcze Way Out Of Here (świetny klip!!) i Sleep Together. Przed bisami cala sala odśpiewała Sto lat dla Richarda, uśmiechnięty Steven spytał czy to już były bisy i mogą sobie iść ale zagrali jeszcze kawałek "The Skies Moved Sideways" i dobili wszystkich Trains! Skupiony Rick, uśmiechnięty John, ululany jak zwykle Colin, wyprawiający niesamowite rzeczy za perkusją Gavin i ściągający uwagę ale oszczędny w wyrazie Steven stworzyli koncert, z którego nikt nie wyszedł niezadowolony. KONCERT GIGANT, kto nie był ten pała
Po koncercie zakupiliśmy z Edem po koszulce, strzeliliśmy fotkę z jednym z braci C. z Anathemy i udaliśmy się na dworzec ale to już inna historia
Wiek: 33 Dołączyła: 07 Kwi 2007 Posty: 681 Skąd: Kraków
Wysłany: 2007-12-02, 15:11
Tyle wam powiem -> ;(
_________________ ,,On jest popierdolony , nie daj się, mówię Ci
On nie wie ile ta muzyka znaczy dla Ciebie
Bo ta muzyka jest nieuleczalna
Bo ta muzyka to ułamek tarcia
Między naszym, ziemskim wymiarem
A czymś więcej, a czymś dalej! "
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach